Europejskie przebudzenie

myslpolska.info 3 hours ago

Jak – tak naprawdę – co roku, przyszedł moment w którym polska piłka skonfrontowała się z europejską rzeczywistością. Piłkarskie boisko okazało się mądrzejsze od matematyki.

Jakże pięknie wyglądają te tabelki, prawda? Tu i tu wygraliśmy z wicemistrzem Luksemburga, a więc mamy o 0,2 punkta więcej. Od przyszłego roku pięć zespołów w pucharach, w tym dwa w eliminacjach Ligi Mistrzów. I tego rodzaju informacje adekwatnie co tydzień. Po każdej potyczce z europejskimi ogórkami. Ekstraklasa tuż za plecami najsilniejszych!

No, a iż ranking nam sprzyjał to niespecjalnie zaglądaliśmy w jego metodologię. Po bliższym przyjrzeniu się, musielibyśmy bowiem dojść do wniosku, iż te punkty nabijamy prawie wyłącznie w najsłabszych z trzech rozgrywek czyli Lidze Konferencji. Ta zaś skonstruowana została tak, by niemalże każdy kraj UEFA kogoś w tej pokracznej fazie grupowej miał. Bo odpadający z Ligi Mistrzów grają potem między sobą w ścieżce kolejnych eliminacji. Dlaczego to warto wiedzieć? Bo ranking klubowy i krajowy UEFA stał się przez to niemiarodajny. Nigdy zresztą miarodajny nie był, ale efekt został wzmocniony przez powiększenie możliwości punktowania.

I owszem, przygody polskich klubów w tych rozgrywkach, czy to Lecha czy Jagiellonii czy innych, nabiły nam nieco punktów, ale jakże my się tym niezdrowo podniecamy! Nagłówki typu “pierwszy raz zagra w Europie pięć polskich zespołów” sugerują, iż taka możliwość istnieje co najmniej od Cesarstwa Rzymskiego, a my się tu wreszcie wdzieramy. Nie, mili Państwo, taka możliwość istnieje dokładnie od… roku, głównie dlatego iż zwiększono pulę drużyn w rozgrywkach w ogóle.

Ryzykowną od początku była teza, iż oto polska piłka klubowa dokonała jakiegoś istotnego postępu. Że teraz to już tylko w górę. Ogrywamy amatorów i czekamy na losowanie. Rysujemy scenariusz trzy rundy do przodu, a tu wchodzą: Crvena Zvezda, AEK Larnaka i Maccabi Haifa i następuje uderzenie w ścianę. To nie Liverpool, AEK Ateny i Galatasaray tylko właśnie mistrz Serbii i przeciętne zespoły z Cypru i Izraela. Gdy to piszę, są przed nami jeszcze mecze rewanżowe, no ale w przypadku Legii i Lecha naprawdę będzie trudno o cokolwiek powalczyć.

Tylko czy my w ogóle mamy prawo czuć się rozczarowani? Moim zdaniem nie bardzo. Powiem szczerze, jako widz rozgrywek ligowych od dziesiątków lat – nie bardzo rozumiem, który aspekt miałby świadczyć o tym, iż polska piłka klubowa dokonała jakiegoś istotnego skoku rozwojowego. Poprawiła się infrastruktura stadionowa i więcej ludzi chodzi na mecze, ale czy wzrósł ich poziom sportowy? Myślę, iż raczej okupujemy się na pozycjach dotychczas zajmowanych, o czym świadczy zalew obcokrajowców. Polskie talenty nie czują tutaj możliwości rozwoju (po zniesieniu przepisów o młodzieżowcu to już w ogóle) i uciekają z Ekstraklasy jeszcze przed maturą, a zastępują ich niespełnione talenty z silniejszych lig, które znalazły się na zakręcie swoich karier.

20 lat temu, jako wytrawny gracz Football Managera, irytowałem się gdy po kilku sezonach polska liga zapełniała się obcokrajowcami. Uważałem to za błąd symulacji. Po tych latach widzę, iż to właśnie programiści ze Sports Interactive mieli rację. To jednak jeszcze samo w sobie nie musiałoby być decydujące, w końcu liga angielska pozostało bardziej międzynarodowa. Kłopot jednak w tym, iż to wcale poziomu rozgrywek nie podnosi.

Nie zakończę tego tekstu jakimś rewolucyjnym postulatem ani wezwaniem do zmian, bo naprawdę trudno tu znaleźć wyjście z sytuacji i być może należy pogodzić się z tą obecną rolą. Może taktycznie trąbić sukces gdy po łebkach ogórków dojdziemy do ćwierćfinału “pucharu Biedronki”. Ale warto przynajmniej nie nadmuchiwać bańki jak to jesteśmy w przedpokoju najlepszych i wchodzimy z futryną.

Tomasz Jankowski

fot. profil X Legii Warszawa

Myśl Polska, nr 33-34 (17-24.08.2025)

Read Entire Article