W okupowanej Polsce słowo bywało równie groźne jak broń. W czasach, gdy codziennością były łapanki, konspiracyjne hasła wypisywane nocą na murach i wieści przekazywane szeptem, prasa podziemna pełniła funkcję nie tylko informacyjną, ale też mobilizującą, wychowawczą i ideologiczną. W tym gęstym krajobrazie konspiracyjnych wydawnictw jednym z najważniejszych tytułów był „Szaniec” – dwutygodnik związany ze środowiskiem Obozu Narodowo-Radykalnego „ABC” i późniejszą Grupą „Szańca”.
Ukazujący się regularnie od końca 1939 roku do stycznia 1945, „Szaniec” był nie tylko organem propagandowym – był manifestem myśli narodowej w warunkach totalnej wojny. Jego redaktorzy i autorzy, często ci sami ludzie, którzy walczyli z bronią w ręku, nie traktowali słowa jako dodatku do walki. Traktowali je jako jej równoprawny front. Tytuł pisma mówił sam za siebie: szaniec to nie tylko wał obronny, to też ostatnia linia oporu.
Choć pisany i drukowany w ukryciu, pod nieustanną groźbą aresztowań i śmierci, „Szaniec” zdołał odegrać kluczową rolę w budowaniu tożsamości politycznej podziemia narodowego. Wyróżniał się ideową konsekwencją, ostrością przekazu i determinacją, z jaką jego twórcy prowadzili walkę zarówno przeciwko niemieckiemu okupantowi, jak i komunistycznej agenturze. Przetrwał cztery burzliwe lata okupacji, doczekał powstania warszawskiego, a po jego upadku zdążył jeszcze na krótko wrócić do życia. To właśnie o nim będzie ten tekst – o piśmie, które nie milczało choćby wtedy, gdy milknęły ulice.
Początki pisma i jego twórcy
Geneza „Szańca” sięga listopada 1939 roku – zaledwie kilka tygodni po upadku państwa polskiego. W chaosie pierwszych miesięcy okupacji, gdy jeszcze nie istniały struktury zorganizowanego oporu, środowiska narodowe – dobrze zorganizowane i ideowo zwarte – zaczęły budować własną siatkę konspiracyjną. Jednym z ich priorytetów była prasa. To właśnie wtedy narodził się „Szaniec” – początkowo jako wspólne przedsięwzięcie Stronnictwa Narodowego i byłych działaczy ONR-ABC.
Pierwszy numer, według ustaleń badaczy, ukazał się prawdopodobnie na początku grudnia 1939 roku. Wydany w formie powielanego biuletynu w formacie A4, składał się z dwóch–trzech zszywanych kartek. Nie było jeszcze stałej redakcji, a autorzy działali pod pseudonimami. Jednak już wtedy zarysowywał się charakter pisma: miało być organem ideowo-politycznym, który oprócz informacji dostarcza też interpretacji wydarzeń zgodnej z linią narodową. Za powstaniem „Szańca” stali dwaj inżynierowie: Mieczysław Harusewicz oraz jego teść Henryk Minich – przedwojenni działacze narodowo-radykalni, którzy od początku okupacji podjęli działania na rzecz odbudowy struktur ONR-ABC. Pomysłodawcą, organizatorem i głównym logistą był Harusewicz, natomiast Minich pełnił funkcję mentora i łącznika ze starszym pokoleniem narodowców.
W tym samym czasie środowisko narodowe zaczęło powoli dystansować się od Stronnictwa Narodowego. Między obiema grupami doszło do nieujawnionego do dziś sporu, który skutkował całkowitym przejęciem pisma przez byłych działaczy ONR-ABC. Od tego momentu „Szaniec” stał się oficjalnym organem prasowym Grupy „Szańca” – ideowej i organizacyjnej spadkobierczyni radykalnej frakcji przedwojennego ONR.
Już w marcu 1940 roku pismo przeszło istotną zmianę: porzucono powielacz na rzecz drukowanej formy, a rozmiar zmieniono z A4 na bardziej praktyczny A5. Zmieniła się też jakość publikacji: więcej stron, lepszy skład, rosnący nakład. To był pierwszy sygnał, iż „Szaniec” nie będzie tylko jedną z wielu ulotek – miał ambicję stać się pełnoprawnym medium w podziemnym państwie.

„Szaniec” jako organ ideowy
„Szaniec” od samego początku był czymś więcej niż tylko gazetą. Dla środowiska narodowego stanowił ideową trybunę – miejsce, w którym formułowano postulaty, prowadzono polityczną walkę i mobilizowano społeczeństwo do oporu. Jego celem nie było jedynie informowanie o wydarzeniach wojennych. Redakcja traktowała pismo jako narzędzie budowania przyszłego ładu narodowego – zorganizowanego, silnego i opartego na wartościach wyznawanych przez narodowców jeszcze przed wojną.
Ideowym fundamentem „Szańca” była doktryna narodowego radykalizmu. Redaktorzy nie ukrywali swojego sceptycyzmu wobec sanacyjnych elit ani liberalnych modeli demokracji zachodniej. W centrum ich myślenia znajdowała się idea narodowego państwa, silnie związanego z tradycją i katolicyzmem, które ma być zdolne do obrony suwerenności zarówno wobec Niemiec, jak i Rosji sowieckiej. Oba te imperia uważano za śmiertelnych wrogów – równorzędnych, bez możliwości wyboru mniejszego zła. Zgodnie z tą logiką, hasłem przewodnim była całkowita odmowa współpracy z okupantami: żadnych porozumień, żadnych taktycznych kompromisów, żadnych złudzeń.
Ten bezkompromisowy ton widoczny jest w niezliczonych artykułach publikowanych na łamach „Szańca”. W numerze z lipca 1940 roku pojawia się apel: „Nie wolno nam ustawać w akcji ciągłego, uporczywego, przy wszelkiej okazji i sposobności szerzenia haseł: żadnej współpracy z Niemcem i bolszewikiem! Żadnej ugody! Żadnej życzliwości dla obu tych naszych wrogów śmiertelnych!”. W innym numerze, z marca 1941 roku, nakazywano: „dobrowolny zaciąg do pomocniczej służby dla policji niemieckiej winien być bezwzględnie bojkotowany, a wszelkie działania pomocnicze, wyświadczone niemieckiemu okupantowi, będą uważane za zdradę narodową”.
Jednym z głównych wątków powracających w piśmie była tzw. idea zachodnia. W przeciwieństwie do części środowisk konspiracyjnych, które skupiały się na przyszłości Kresów Wschodnich, „Szaniec” domagał się wyraźnego przesunięcia granicy Polski na zachód. Minimum postulowane przez redakcję to linia Odry i Nysy Łużyckiej. Uzasadniano to nie tylko względami geopolitycznymi, ale też ideologicznymi: byłby to symboliczny rewanż na Niemczech za wieki upokorzeń, germanizacji i prób zniszczenia polskiej kultury. Niemcy przedstawiano jako odwiecznego wroga – „chamskiego”, „nikczemnego”, „zbydlęconego”, jak głoszono w jednym z artykułów.
Warto zaznaczyć, iż „Szaniec” nie był tylko biuletynem dla już przekonanych. Pismo podejmowało próbę realnego wpływu na opinię publiczną, choćby za cenę ryzyka. Artykuły tłumaczyły, jak rozpoznać niemiecką propagandę i jak jej przeciwdziałać. Wskazywano, iż okupanci przejęli przedwojenną sieć kolportażu prasy („Ruch”) i masowo rozpowszechniali gadzinówki. Ostrzegano przed fałszywym przekazem i przed tym, by nie dać się zwieść pozornej łagodności niemieckiej propagandy, choćby gdy mówiła prawdę – jak w przypadku zbrodni katyńskiej. Jednocześnie redakcja „Szańca” dbała o to, by nie zamykać się w czystej propagandzie. Pojawiały się analizy polityczne, raporty z frontów, prognozy dotyczące rozwoju sytuacji. Pismo komentowało nie tylko wydarzenia, ale też ich znaczenie strategiczne. Już w 1940 roku przewidywano możliwość niemieckiej inwazji na Związek Sowiecki, powołując się na informacje o specjalnie przygotowywanych wagonach kolejowych i zamówieniach wojskowych. Takie teksty pokazywały, iż mimo ograniczonych środków, redakcja „Szańca” potrafiła patrzeć szerzej niż tylko na okupacyjną codzienność.
Na łamach pisma nie brakowało również refleksji na temat przyszłości. Redaktorzy formułowali zarysy nowego ustroju Polski – opartego na silnym państwie narodowym, wyraźnym podziale odpowiedzialności i ograniczeniu wpływów ideologii komunistycznej oraz liberalnej. To wszystko czyniło ze „Szańca” coś więcej niż tylko głos oporu – było to laboratorium myśli politycznej w warunkach konspiracji. W czasach, gdy część środowisk opozycyjnych szukała chwytliwych haseł i chwiejnych sojuszy, „Szaniec” pozostał pismem zasad. Nie wszyscy się z tymi zasadami zgadzali – ale nikt nie mógł ich zarzucić redakcji, iż brak jej odwagi, konsekwencji i tożsamości.
Tematyka i styl pisma
„Szaniec” nie był gazetą monotematyczną. Choć jego rdzeń stanowiły treści ideowe i polityczne, redakcja dbała o szeroki zakres materiałów – od analiz międzynarodowych, przez raporty z frontów, po komentarze dotyczące życia codziennego w okupowanej Polsce. To wszystko składało się na obraz pisma, które nie tylko walczyło, ale też informowało i wychowywało. Tyle iż wychowywało w duchu bezkompromisowej niezgody.
Na łamach „Szańca” regularnie pojawiały się teksty o charakterze wojskowym: analizy sytuacji frontowej, komentarze do wydarzeń w Europie, prognozy dotyczące dalszego przebiegu wojny. W numerze 23 z czerwca 1940 roku opublikowano artykuł „Zwycięstwo będzie nasze”, w którym oceniano, iż niemiecka machina wojenna – choć potężna – jest na granicy wyczerpania. Wskazywano na braki w zaopatrzeniu, szczególnie w paliwo i smary, co miało spowodować, iż czołgi „przylgną do pól i zastygną jako wspaniały szmelc, nic groźniejszy niż hulajnogi Hitler-bachorków”. Taki język był znakiem rozpoznawczym pisma – ostry, czasem satyryczny, nasycony pogardą wobec okupanta.
W innych tekstach komentowano zdrady i oportunizm – bez względu na to, z której strony pochodziły. Krytyce poddano zarówno belgijskiego króla, który skapitulował przed Niemcami, jak i Benito Mussoliniego, oskarżanego o cyniczną grę polityczną. „Szaniec” nie szczędził słów tym, których uznawał za winnych zdrady wartości, niezależnie od narodowości. Ten ton nieustępliwy, często brutalny był świadomym wyborem. W warunkach wojny nie chodziło o niuans, ale o jasność przekazu. Pismo często wracało do tematu okupacyjnej rzeczywistości – zarówno niemieckiej, jak i sowieckiej. W numerze z listopada 1940 roku opisano przygotowania do niemieckiej inwazji na ZSRS, oparte m.in. na raportach dotyczących produkcji wagonów i sprzętu przystosowanego do torów o różnej szerokości. W innym numerze przestrzegano przed dezinformacją i wykorzystywaniem sprawy Katynia przez niemiecką propagandę. Choć „Szaniec” nie miał wątpliwości co do odpowiedzialności Sowietów za zbrodnię, redakcja nie godziła się na wykorzystywanie jej przez Niemców jako środka do wywołania współczucia i szukania kolaboracji. Z biegiem czasu pojawiła się też wyraźniejsza publicystyka społeczna. Komentowano sprawy kolaboracji, donosicielstwa, braku dyscypliny społecznej. Wymierzano symboliczne kary – słowne ostracyzmy – wobec tych, którzy złamali zasady konspiracyjnej moralności. Jednocześnie doceniano postawy godne naśladowania. Teksty te miały charakter wychowawczy – redakcja czuła się odpowiedzialna nie tylko za przekaz polityczny, ale i za etyczny kręgosłup społeczeństwa podziemnego.
Wyjątkowe miejsce zajmowały felietony i komentarze ideowe. Artykuły takie jak „Oczy na zachód” czy „Wyrwać kły bestii” łączyły analizę sytuacji z jednoznacznym wezwaniem do działania. Pojawiały się wezwania do tworzenia nowego ładu – silnego państwa narodowego, które po wojnie nie powtórzy błędów przeszłości. Ten element wykraczał poza typową prasę podziemną – był próbą stworzenia alternatywnej wizji Polski. choćby jeżeli utopijnej, to szczerej.
W stylu „Szańca” dominowała emocjonalność. To nie była gazeta pisana suchym językiem urzędnika – to było pismo wojenne. Język był gniewny, obrazowy, często brutalny. Okupanta nazywano nie tylko wrogiem, ale wręcz bestią, potworem, „bazyliszkiem żerującym na trupach”. Nie chodziło o elegancję – chodziło o siłę rażenia. „Szaniec” pisał tak, jakby każda litera miała ważyć tyle, co nabój. Właśnie ta mieszanka treści politycznych, społecznych i emocjonalnych sprawiała, iż pismo było czytane, komentowane i powielane mimo ryzyka. Czytelnicy wiedzieli, iż mają do czynienia z gazetą, która nie udaje neutralności. „Szaniec” mówił wprost, bez asekuracji – i to była jego siła.
Produkcja i kolportaż
Wydawanie pisma konspiracyjnego w okupowanej Polsce było przedsięwzięciem logistycznie skomplikowanym, niebezpiecznym i wymagającym bezgranicznego zaufania. W przypadku „Szańca” skala tego przedsięwzięcia była wyjątkowa – nakład pisma sięgał od kilku do kilkunastu tysięcy egzemplarzy, co czyniło go jednym z największych tytułów podziemnej prasy narodowej.
Początkowo druk opierał się na prostych powielaczach, często umieszczanych w prywatnych mieszkaniach, piwnicach i zakamuflowanych pomieszczeniach. Z czasem, wraz z rozwojem struktur organizacyjnych Grupy „Szańca” i Organizacji Wojskowej Związek Jaszczurczy (a później Narodowych Sił Zbrojnych), pismo doczekało się stałych drukarni. Jedną z najważniejszych była ta przy ulicy Przemysłowej 28, a później – znacznie bardziej rozbudowana – przy Długiej 44/46 w Warszawie. Drukarnia przy Długiej była nie tylko miejscem technicznej produkcji. To był prawdziwy punkt dowodzenia – tam powstawały teksty, tam odbywała się redakcja, tam składano i przygotowywano całe numery do kolportażu. Wydawaniem „Szańca” kierował specjalny Komitet Wydawniczy przy Komendzie Głównej NSZ, z Mirosławem Ostromęckim ps. „Mirski” na czele. Pracowali tam redaktorzy, zecerzy, drukarze, osoby odpowiedzialne za transport papieru, tuszu, matryc. Większość z nich pozostaje anonimowa do dziś – wielu zapłaciło najwyższą cenę.
Najtragiczniejszym momentem dla pisma była akcja niemieckiej żandarmerii z 6 lutego 1943 roku, kiedy to po długim oblężeniu Niemcy zlikwidowali drukarnię przy Długiej. W wyniku walk zginęła cała wojskowa ochrona oraz wszystkie kobiety pracujące przy wydawaniu pisma. Straty były ogromne – nie tylko personalne, ale i techniczne. Mimo to „Szaniec” przetrwał. Już po kilku tygodniach udało się wznowić druk w innym miejscu.
Kolportaż „Szańca” opierał się na rozbudowanej sieci struktur terenowych. Pismo trafiało nie tylko do Warszawy, ale i do innych miast – m.in. Kielc, Krakowa, Lublina, Łodzi. Egzemplarze transportowano w paczkach z dokumentami, w skrzyniach z żywnością, a choćby w podwójnych denkach walizek. Za dystrybucję odpowiadali kurierzy NSZ oraz członkowie konspiracyjnych komórek Grupy „Szańca”. W niektórych przypadkach kolportażem zajmowały się całe rodziny, które w razie wpadki ryzykowały nie tylko aresztowanie, ale i rozstrzelanie.
Oparcie organizacyjne i bezpieczeństwo zapewniały nie tylko struktury NSZ, ale też konkretne oddziały – jak kompania „Warszawianka” ze zgrupowania AK „Chrobry II”. Dzięki temu pismo mogło funkcjonować choćby w warunkach skrajnego zagrożenia. Redakcja była przenoszona wielokrotnie, podobnie jak sprzęt drukarski i materiały. Przygotowywano zapasowe matryce i formaty, by w razie wpadki gwałtownie wznowić produkcję.
Z czasem „Szaniec” stał się nie tylko gazetą – stał się znakiem rozpoznawczym całego środowiska. Wystarczyło słowo, by wiadomo było, z kim się ma do czynienia. Czytelnicy, autorzy i kolporterzy tworzyli wspólnotę opartą na idei i ryzyku. To właśnie ta lojalność i determinacja sprawiły, iż mimo represji, niemieckich obław i strat osobowych, pismo przetrwało aż do Powstania Warszawskiego, a choćby zostało wznowione po jego upadku.
“Szaniec” w powstaniu warszawskim
Gdy 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie wybuchło powstanie, „Szaniec” nie tylko nie zamilkł – zaczął ukazywać się codziennie. Był to jedyny taki okres w historii pisma, a zarazem jego najbardziej intensywna i dramatyczna faza. W ciągu niespełna dwóch miesięcy wydano aż 39 numerów, drukowanych niemal dzień po dniu, często w warunkach skrajnie ekstremalnych – pod ostrzałem, w piwnicach, przy braku prądu i papieru. Był to nie tylko wyczyn redakcyjny, ale akt heroizmu.
Redakcja „Szańca” została gwałtownie odtworzona w Śródmieściu. Na jej czele ponownie stanął Mirosław Ostromęcki ps. „Mirski”, redaktorem naczelnym został Antoni Chrząszczewski ps. „Anioł”, przedwojenny dziennikarz. Funkcję sekretarza pełniła Hanna Paszyńska, a kolegium redakcyjne zbierało się u adwokata Witolda Bayera. Organizację techniczną, materiały oraz kolportaż zabezpieczała kompania NSZ „Warszawianka”. Pismo zostało zalegalizowane przez Delegaturę Rządu na Kraj oraz Dowództwo Armii Krajowej, co umożliwiło korzystanie z oficjalnego serwisu prasowego powstania. Dodatkowo redakcja utrzymywała własny nasłuch radiowy i otrzymywała raporty od oddziałów NSZ walczących na poszczególnych odcinkach. Dzięki temu „Szaniec” oferował codzienne aktualizacje sytuacji na froncie, analizy oraz komentarze, które łączyły informacje z ideową linią pisma.
W tekstach publikowanych w sierpniu i wrześniu 1944 roku wyraźnie widać, jak zmieniało się napięcie i nastroje. Początkowe numery – jak ten z 3 sierpnia z artykułem „Zwycięstwo będzie nasze!” – tryskają optymizmem. Redakcja widzi w powstaniu moment przełomowy, punkt zwrotny wojny, a choćby zalążek nowej Polski. Pojawia się przekonanie, iż upadek III Rzeszy jest nieuchronny, a Warszawa – walcząca, paląca się i zrujnowana – przetrwa jako symbol odrodzenia narodu.
Jednak z każdym kolejnym dniem walk nadzieja ustępowała miejsca goryczy i determinacji. W numerze 17 z 21 sierpnia w artykule „Za spalone domy, zniszczone warsztaty…” opisywano totalny charakter walk: „To walka prawdziwie totalna, o jakiej nie ma pojęcia krzykacz Goebbels. […] W miarę rozwoju barbarzyńskiej działalności wroga rośnie liczba zniszczeń, powiększają się rzesze bezdomnych”. W tym samym numerze redakcja ostrzega, iż członkowie niemieckiej partii nazistowskiej, w szczególności SS, SA i HJ, po wojnie zostaną pociągnięci do odpowiedzialności – zapowiedź przyszłych rozliczeń z okupantem. Numer 19 relacjonuje dramatyczne warunki w obozie przejściowym w Pruszkowie, do którego trafiali wypędzeni mieszkańcy Warszawy. Opisano ponad 70 tysięcy ludzi zgromadzonych w tragicznych warunkach, bez żywności i opieki. Artykuł punktuje kłamstwa niemieckiej propagandy, która w ulotkach obiecywała bezpieczeństwo po ewakuacji z miasta.
W kolejnych wydaniach „Szańca” ton staje się coraz bardziej gniewny. Artykuł zatytułowany „Wyrwać kły bestii!” wzywa do dalszego oporu i jednoczesnej organizacji oddziałów z myślą o przyszłości – o walce z ewentualną partyzantką niemiecką po zakończeniu wojny. Redakcja powołuje się na raporty korespondentów zagranicznych, według których klęska Niemiec jest bliska, ale jednocześnie przestrzega przed złudzeniem, iż nie będzie trzeba dokończyć dzieła zbrojnie. Jednocześnie „Szaniec” podczas powstania nie tracił swojego charakteru. przez cały czas publikowano teksty ideowe, przez cały czas przypominano o potrzebie narodowego odrodzenia po wojnie, przez cały czas piętnowano zdradę i słabość. Pojawiały się wezwania do obrony wartości, porządku i dyscypliny. Choć miasto płonęło, pismo zachowywało tożsamość, którą budowało przez ostatnie pięć lat.
Ostatni numer powstańczego „Szańca” ukazał się 23 września 1944 roku – był to numer 50/156. To był symboliczny koniec nie tylko kolejnego etapu w historii pisma, ale całej epoki podziemnej prasy narodowej w stolicy. Choć redakcja przetrwała i pismo zostało wznowione po powstaniu, to właśnie sierpień i wrzesień 1944 roku były momentem, w którym „Szaniec” osiągnął swoją pełnię – jako głos idei, informacji i oporu w najtrudniejszym możliwym czasie.
Po powstaniu – koniec „Szańca”
Po kapitulacji Powstania Warszawskiego jesienią 1944 roku, wiele środowisk konspiracyjnych przestało istnieć. Zrujnowana stolica, represje, wysiedlenia, a także wyczerpanie organizacyjne i fizyczne doprowadziły do zatrzymania działalności wielu pism podziemnych. Ale nie „Szańca”. Choć redakcja poniosła poważne straty, a niemal cała sieć warszawska została rozbita, już kilka tygodni po upadku powstania udało się wznowić wydawanie pisma – tym razem w Krakowie.
Ostatni etap działalności „Szańca” był krótki i cichy. W warunkach coraz silniejszego nacisku sowieckiego i instalowania się komunistycznych struktur, redakcja mogła działać tylko fragmentarycznie. Zdołano jednak wydać kilka numerów, z których ostatni – oznaczony jako 1/161 – ukazał się 15 stycznia 1945 roku w nakładzie około 7 tysięcy egzemplarzy. To był ostateczny koniec pisma, które przez ponad pięć lat nieprzerwanie towarzyszyło polskiemu podziemiu narodowemu.
Nie wiadomo dokładnie, co stało się z większością redaktorów i współpracowników. Część zginęła w trakcie wojny, część została aresztowana przez Niemców lub komunistów, inni musieli uciekać za granicę albo zejść do głębszej konspiracji. Po 1945 roku pamięć o „Szańcu” została niemal całkowicie wymazana z oficjalnego dyskursu. Przez dekady nazwę pisma można było znaleźć jedynie w dokumentach Urzędu Bezpieczeństwa i na listach „organizacji faszystowskich”.
Tym większe znaczenie ma fakt, iż do dziś zachowało się wiele egzemplarzy „Szańca”, przechowywanych m.in. w zbiorach Biblioteki Narodowej. Ich treść, układ, język – wszystko to stanowi nie tylko materiał historyczny, ale też świadectwo duchowej niezależności ludzi, którzy nie pozwolili, by wojna odebrała im głos.
Znaczenie i dziedzictwo „Szańca”
„Szaniec” był czymś więcej niż tylko gazetą konspiracyjną. Stanowił ideowy filar środowiska narodowego, które – wbrew okupacyjnym realiom – potrafiło stworzyć własne medium, własny język, a choćby własną wizję przyszłości. Na tle innych tytułów podziemnej prasy wyróżniał się nie tylko jakością, systematycznością i zasięgiem, ale też tym, iż od początku do końca trzymał się jednej linii. Bez układów, bez przejściowych aliansów, bez złudzeń.
To pismo mówiło głosem twardym, czasem brutalnym, ale nigdy dwuznacznym. Przestrzegało przed złudzeniami współpracy z Niemcami, jednocześnie odrzucając jakiekolwiek złagodzenie wobec komunizmu. Piętnowało kolaborację, ale też oportunizm i marazm. Głosiło ideę „dwóch okupantów – jednego wroga”, a jednocześnie starało się formułować konkretny program państwowy. Było w tym zaskakująco konsekwentne, choćby jeżeli niepopularne.
Dla współczesnych badaczy „Szaniec” to cenny materiał źródłowy, który pokazuje nie tylko historię idei narodowych w czasie wojny, ale też praktyczne funkcjonowanie konspiracyjnej prasy. Dla czytelników z tamtej epoki – był czymś znacznie większym: oparciem, znakiem przynależności, dowodem na to, iż Polska, choć podzielona i niszczona, wciąż mówi własnym głosem. Dziś, gdy historyczna pamięć bywa fragmentaryczna, a oceny przeszłości często ulegają uproszczeniom, warto przypomnieć sobie historię pisma takiego jak „Szaniec”. Jego twórcy nie byli wolni od emocji, ideologicznych skrótów czy przesady. Ale byli uczciwi wobec siebie i swoich czytelników. Pisali to, co myśleli, wierząc, iż słowo może być bronią równie skuteczną jak karabin.
„Szaniec” to opowieść o walce nie tylko militarnej, ale też o kształt wartości, lojalności i pamięci. To historia ludzi, którzy wierzyli, iż Polska może się odrodzić, jeżeli zachowa duszę. I dlatego walczyli nie tylko z wrogiem zewnętrznym, ale też z wewnętrzną apatią i zwątpieniem. Dziś pozostały po nich pożółkłe kartki, stare druki, zapomniane nazwiska. Ale też – może przede wszystkim – przykład, iż choćby w najmroczniejszych czasach można mówić własnym głosem.
Magdalena Korczak